~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Buenos Aires. Bardzo dawno, dawno temu piękne miasto, tetniace życiem i kolorami. Teraz miasto pełne grozy i walki o przetrwanie. Zresztą nie tylko Buenos Aires jest miastem bez życia. Tak teraz wygląda nasz cały świat. Czasy sie zmieniły. Władze się zmieniły. Ludzie sie zmienili. Mama opowiadala mi zawsze o innym życiu. O lepszym życiu. Jednak, odkąd do władzy doszedł prezydent Heredia, życie wszystkich ludzi zmieniło sie na zawsze. Podobno z początku było dobrze. Ludzie mu ufali. Coraz więcej osób zaczęło wierzyć w jego bajki. Dali sie mu zmanipulowac. I to niestety są tego skutki. Ja cieszę sie, że nigdy nie widziałam innego świata. Przynajmiej nie uzalalam sie nad sobą jak to kiedyś było dobrze...
Dziś jest ten dzien. Taki jeden dzień w roku. Okropny dzień, w
którym zbierają sie wszystkie dzieciaki w wieku od 12 do 18 lat w każdym
mieście i zostają losowo wybrani na krwawe walki, które nazywają się
Igrzyska Śmierci. Jest to nagrywana walka dzieciakow z różnych
miast.Zawsze wybierają po 2 osoby z kazdego miasta. Można sie zgłosić
rowniez na ochotnika, ale rzadko kiedy ktoś to robi. Ja na szczescie
jestem jedynaczką, lecz jest taka osoba dla której bym sie zglosila,
choc wiem ze i tak nie moglabym. Mój były. Kochałam go, kocham i bede
kochać. Byłam z nim szczesliwa, jednak w zeszlym roku, gdy mialam 16
lat, oświadczył mi, że lepiej bedzie jak sie rozstaniemy, poniewaz nie
chce bysmy cierpieli, gdyby ktos z nas byl wybrany. Tak, wiec
rozstalismy sie w zgodzie, ale od tamtej pory nie rozmawiałam z nim...
Wyjątkowo dzisiaj wstaje o 7:30 i ide pobiegac. Zawsze to robię.
Biegam tą samą drogą, bo innej nie ma. Zawsze biegam po zniszczonym
asfalcie, mijając zburzone budynki, patrząc na szare jak smola niebo. Po
bieganiu, ide zjeść śniadanie:skórke od chleba i kości. Tym razem mój
grafik trochę sie zmienia. Po śniadaniu zazwyczaj idę do szkoły, jednak
dziś mamy dzień wolny i idziemy na tak zwane dożynki. Lecz jeszcze przed
pójściem na ceremonię, ide sie przebrac w różową sukienkę, w którą
ubieram sie co roku. Kiedy jestem gotowa, idę razem z tatą i mamą na to
"święto". Mama jak zwykle placze. Nie dziwię sie jej. Boi sie o mnie.
Tylko tata zawsze idzie z grobowa miną. Może też sie boi? Nie wiem...
Gdy jesteśmy już na miejscu, ceremonię rozpoczyna burmistrz, który
przypomina nam, że jesteśmy tylko poddanymi. Mrowkami, które służą
swojej królowej. Pod koniec losuje karteczki z imieniami. Są 2 kule.
Jedna jest z dziewczetami, a druga z chlopakami. Zawsze dziewczyny mają
pierwszeństwo. Burmistrz podchodzi do puli i losuje jedną z karteczek.
Podchodzi do mikrofonu i powoli czyta imię i nazwisko osoby, która sie
znajduję na karteczce.
-Violetta Castillo. - Zaczynam drzec. Kolana mi sie uginaja. Cała
sie trzese. Jednak biorę sie w garść i wychodzę spośród tlumu.
Następnie, burmistrz czyta wylosowana karteczke z puli chłopaków.
-Jorge Verdas. -Te nazwisko... Znam je, aż za dobrze. Nie, to nie
mój były, ale jego brat. Nagle widzę GO wyłaniającego sie z tłumu.
-Zglaszam sie na ochotnika! Stać! Ja Leon Verdas zglaszam sie na
ochotnika!!!-Strażnicy podchodzą do Leona i zabierają go razem ze mną do
pociągu, który ma nas zawieść do stolicy naszego państwa-Madryt.
*Podczas podróży*
Nadal nie mogę uwierzyć w to , że zostałam wybrana... Ja z Leonem...
Kocham go. I on ma zginąć? Przecież to niesprawiedliwe. Jestem rozstrzesiona. -Lleon...
-Ciii już dobrze. Chodź do mnie. -Rozszerza ramiona w geście
przytulenia. Podchodzę bliżej niego i wtulam się w jego umiesniony tors.
Bardzo mi tego brakowało. Bardzo.
-Aale Leon... Ja nie mogę... Jak ja mam niby cie..? -Nie daje mi
dokończyć, tylko mnie całuje. Nie moge w to uwierzyć. Już tyle lat nie
dotykalam czyjś ust.
Po pocałunku zaczyna drapac sie nerwowo po głowie.
-Ja... Przepraszam. Musiałem to zrobić, chociaż przez ostatnie chwile zycia...
-Nie mów tak.
-A jak mam mówić, skoro to prawda?! To jest niedorzeczne! Napewno
zgine. Nawer jeśli zostaniemy we dwójkę, to któreś z nas bedzie
musiało...
-Nie Leon. Nie myslmy o tym teraz. Proszę...
-Dobrze.
*W innej kabinie pociągu*
-Nie Leon! Napewno tego nie zrobię!
-Lara prosze cie... Musisz...
-Nie! Ja nic nie muszę! Nie pozwole na to, nie pozwolę...
-Lara, jesteś naszym mentorem... Proszę cie tylko o jedną rzecz.
Byś utrzymała przy życiu Violette, nie mnie. Rozumiesz? Nie przysyłaj mi
niczego. Ona tego bardziej potrzebuję.
-Aale Leon...
-Wiem, rozumiem. Mi też jest ciężko...
Gy docieramy na miejsce, przebierają nas w stroje stworzone
specjalnie, do życia w tamtych warunkach. Kiedy jestem na arenie,
zauważam Leona. Nagle zegar wybucha, co oznacza start. Wszyscy rzucają
sie po broń, rozpoczyna się krwawa walka. Biorę szybko łuk i biegne do
lasu. Wspinam sie na najwyzsze drzewo i rozkladam sie na nim. Kładę sie i
zasypiam. Kiedy sie budze, strasznie chce mi sie sie pic. Jest
starsznie parno... Nagle widzę pudełko, ktore leci do mnie. Sięgam po
nie i otwieram. W środku znajduje sie lejek. Przyciskam go do drzewa, a
po chwili woda zaczyna wylatywac z niego. Zaczynam pic, a przy okazji
obmywam swoją twarz. Wyciągam lejek i chowam go do kieszeni. Po chwili
słyszę jakis głos. Ktoś idzie~myślę. Naciagam strzale na luk i celuje.
-Łoło... powolutku... Nie strzelaj, proszę!-Zaczynam sie śmiać.
-Wskakuj Leon. -Ten sie tylko uśmiecha i zaczyna sie wspinać po
gałęziach. Po kilku minutach, siedzi juz koło mnie. Żadne z nas sie nie
odzywa. Wiemy co nas czeka i nie chcemy zepsuć tej chwili. Rzucam sie na
Leona i obejmuje go z całej siły, a ten wtula sie we mnie jeszcze
mocniej. Przypomina mi się, że jest to nagrywane, ale nie przeszkadza mi
to. Siedzimy wtuleni w siebie jeszcze przez parę minut, a potem
zasypiamy. Budzimy sie i schodzimy z drzewa. Jesteśmy strasznie głodni. W
pewnej chwili zauważam krzak z owocami. Podchodzę do niego i zrywam
kilka. Dzielę sie z Leonem i zjadamy wszystkie owoce.
*Parę godzin później*
Chodzimy i chodzimy... Czuję sie jak w jakimś pudle. To jest jak
jakies bledne koło. Nagle zauważam jak ktoś do nas podbiega z nożem.
Już ma sie rzucić na Leona, ale zanim to robi, strzelam w niego z łuku.
Upada na ziemie. Leon podchodzi do zwłok chłopaka i zabiera kilka
potrzebnych rzeczy. Następnie kierujemy sie w strone rogu obfitosci. Po
drodze znów wpadamy na kogoś. Tym razem to kobieta. Ma tyle gniewu w
sobie. Rzuca sie na mnie i mną szarpie. Patrzę jak podnosi swój sztylet
do gory i już ma zamair wepchnąć go we mnie, ale Leon odpycha ją ode
mnie. Dziewczyna sie podnosi i zaczyna sie bić z Leonem. Nie mogę na to
patrzeć. Chcę coś zrobić, ale nie potrafię. Po chwili czuję jak ktoś
mnie obejmuje. Wtulam sie w Verdasa i stoimy tak przez kilka minut.
Następnie udajemy sie do rogu obfitości. Gdy docieramy na miejsce, ku
naszemu zdziwieniu nikogo nie zastajemy. Znajdujemy tam plecaki i
żywnością, którą natychmiast wchlaniamy. Nagle słyszymy komunikat,
świadczący o tym, że zostało tylko 3 uczestników, a to oznacza, że
przeżył tylko jeden, bo ja i Leon to już 2. Siadamy sie na środku i
wypatrujemy ostatniego uczestnika, lecz nic nie zauważamy. Po paru
godzinach slyszymy jakiś szmer. Chwytamy za broń i podchodzimy bliżej
hałasu...
Słyszę jak ktoś krzyczy. To krzyk Leona. Odwracam sie i widzę Diega trzymającego Leona.
-Jeśli sie ruszysz, skręce mu kark! -Nieruchomieję. Do oczu zaczynają napływać mi łzy, jednak je wstrzymuje.
-Pprosze... Nie rób mu krzywdy, weź mnie zamiast jego...
-A co to ci da? Ty noc nie rozumiesz?! Oni to tak ukantowali! I tak
wszyscy zginiemy.., -I widzę jak ma zamiar zabić Leona, lecz ten jest
szybszy. Wyslizguje sie pod Diegiem i uderza go z całej siły. Zaczynają
sie bić, a pod koniec Leon wbija nóż prosto w serce Diega. Zaczynamy sie
na siebie spoglądać. I co teraz? Zostalismy we dwójkę...
-Słuchaj Violu i tak jedno z nas musi zginąć, a ja ci na to nie pozwolę.
-Nnie... Leon nie! -On podchodzi do mnie i całuje mnie namiętnie.
Oddaję każdy pocałunek. Chciałabym by ten moment trwał wiecznie. Nagle
Leon się odsuwa ode mnie i chwyta nóż.
-Nie!!! Leon nie!!!-Chcę go powstrzymać, lecz jeyne co od niego słyszę to
-Żegnaj Violu, kocham cie. -I wbija nóż w siebie. Zaczynamy
krzyczeć. Nie moge w to uwierzyć, że oddal zycie za mnie. Przecież ja
bez niego to jak roślina bez wody... Nie zamierzam dac władzom tej
satysfakcji i postanawiam zrobić coś czego nikt jeszcze nie robił.
-Niedługo sie zobaczymy, Leon... -Mówię. Polykam trujące jagody, które znalazłam w lesie i zasypiam...
*współczesność*
-I oto historia zakochanych, która odmienila nasze życie. Dzieki nim żyjemy w wolnym kraju i mamy pokoj na swiecie...
-Świetne opowiadanie Tini. Dostajesz 6.
-Dziękuję bardzo.
- Jak ty to zrobilas, ze wiedziałas co oni w danych momentach odczuwali?
-Mama mi opowiadala o mojej siostrze Violettcie. Nie znalam jej
osobiście, ale z historii, które opowiadają mi rodzice, wynika, że
Violetta była wspaniałą osobą. Tak samo jak Leon. Kochali sie i dlatego
przezwyciężyli śmierć...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak się podoba ??
Wspaniały OS! Mamciu, naprawde zazdroszczę jej talentu! Piękne! Przyznam, że trochę oczy mi zwilgotniały.. A i Tini Verdas! Niedawno odkryłam twojego bloga, ale muszę przyznać, że jest świetny! !!I od razu zapraszam do mnie!:*
OdpowiedzUsuńPapa,
Mańka ♥